Chustę św. Weroniki, obok Całunu Turyńskiego, jedną z najważniejszych relikwii chrześcijaństwa, każdy może zobaczyć w Manopello, 6-tysięcznym miasteczku w okolicach Pescary, które powoli staje się obowiązkowym punktem odwiedzin polskich pielgrzymek. W tamtejszym sanktuarium Świętego Oblicza na samym szczycie apenińskiego wzgórza Tarigni, chusta św. Weroniki, podświetlona przez promienie wpadające przez okna absydy, wieńczy ołtarz. Ale twarz Chrystusa Zmartwychwstałego można zobaczyć z zupełnie bliska, bowiem można wejść za ołtarz i pokonać kilka schodków.
Z chusty, oprawionej w złote ramy, łagodnym i trochę smutnym wzrokiem patrzy młody mężczyzna. Obrazek o wymiarach 17 na 24 cm umieszczono za szybą, którą poleruje chusteczką każda starsza Włoszka, ucałowawszy wcześniej wizerunek. Gdy dzień jest słoneczny, światło padające na twarz Chrystusa powoduje, że obrazek zmienia się jak hologram. A na dodatek przez tę półprzezroczystą ni to fotografię, ni malowidło ni szkic, widzać wnętrze kościoła. Jednak przez szybę, osłaniającą chustę, trudno zrobić zdjęcie.
– Ale zdjąwszy ją, byłoby to niewykonalne – mówi kapucyn z sanktuarium w Manopello i opowiada historię, jak to w 1703 r. jeden z zakonników chciał wymienić szyby i twarz zniknęła z chusty. – Od tego czasu nikt już nie próbował tego.
Chusta jak Całun
Historia odkrycia i identyfikacji chusty św. Weroniki w ogóle mogłaby posłużyć za kanwę książki dla Dana Browna, autora Kodu Leonarda da Vinci, lecz niemiecki dziennikarz Paul Bade, który ją odnalazł, oburzyłby się na takie porównanie. Nikt nie ma bowiem wątpliwości co do jej autentyczności, choć sposób jej wykonania długo stanowił zagadkę.
Vera Eikon, czyli “prawdziwy wizerunek” (to łacińsko – grecka nazwa chusty) do XVII wieku podziwiały tłumy w rzymskiej bazylice św. Jana na Lateranie. Potem miała być przeniesiona do nowowybudowanej bazyliki św. Piotra, gdzie Donato Bramante zaprojektował dla niej nawet specjalną kolumnę – skarbiec, ale chusta zaginęła w tajemniczych okolicznościach.
Odnalazła się w Manopello, gdzie, jak głosi legenda, przyniósł ją w 1506 roku tajemniczy pielgrzym, co opisał w 1645 r. jeden z tutejszych kapucynów. Choć od 500 lat do welonu z Manopello pielgrzymowali wierni z całych Włoch, to jednak do niedawna nikt nie kojarzył go z Vera Eikon.
Pierwsza zwróciła na to uwagę niemiecka siostra zakonna. Blandina Paschalis Schloemer, trapistka, malarka ikon, która w 1991 roku porównała fotografie Całunu Tyryńskiego i chusty św. Weroniki. Uderzyła ją identyczność rysów twarzy na obu relikwiach i rozmieszczenia ran, z tym że na chuście są one już zasklepione. Gdy ogląda się ogromne powiększenia chusty i całunu na specjalnej wystawie, zaaranżowanej przez zakonnicę na terenie klasztoru kapucynów, wnioski wydają się być jednoznaczne.
Jak powstał ten obraz?
Tym tropem podążył Paul Badde, niemiecki korespondent Die Welt. Przeprowadził on dziennikarskie śledztwo, którego efekty przeszły najśmielsze oczekiwania. Z jego ustaleń wynika, że tkaniną jest morski jedwab, zwany bisiorem, utkany z wydzieliny środziemnomorskiego małża. Na bisiorze nie sposób namalować czegokolwiek, na chuście nie znaleziono zresztą śladów farby, co potwierdziły badania, jakie przeprowadzono m.in. na uniwersytetach w Bari i Padwie. W jaki sposób więc na bisiorze powstał wizerunek? Naukowcy zastanawiają się nad tym do dziś.
Czy to rzeczywiście chusta z Grobu Chrystusa? Od opublikowania w 2006 roku książki Paula Badde, będącej plonem dziennikarskich ustaleń, nie ustaje dyskusja na ten temat. Kościelni oficjele nie potwierdzają oficjalnie, że welon z Manopello to Vera Eikon. Jednak św. Ojciec Pio nazwał go “największym cudem, jaki mamy”.
Ale procesje w 3. niedzielę maja i 6 sierpnia, gdy obraz wędruje po Manopello, są tak liczne, że pod sanktuarium wciąż rozrasta się parking dla autokarów.
Zainteresował Cię wpis? Sprawdź tutaj oferty na wakacje we Włoszech w Travelplanet.pl