Nie pamiętamy, że na południe od Sahary rozwijały się wielkie i silne twory państwowe, rozkwitały cywilizacje. Nie wiemy, jak ważny dla historii świata był rozwój myśli naukowej w uniwersyteckim mieście Timbuktu, jak znaczący dla losów kontynentu był handel transsaharyjski, architektura glinianych domów, rozwój muzyki tradycyjnej. Autor książki, Mirosław Kowalski przybliża nam Sahel i dokonania tej krainy. Przypomina historię europejskich wypraw. I jak sam stwierdza: Dziś lepiej rozumiem pierwszych eksploratorów. Afryka musiała ich kusić i fascynować, tak jak zafascynowała mnie dwieście lat później.
„(…) Podróż do Timbuktu była luksusem w porównaniu z tym, czego podejmuję się, jadąc na północ. Tu nie ma już żadnego trwałego szlaku, jedynie koleiny, które mógł wyznaczyć jeden lub dwa przejeżdżające w ostatnich tygodniach samochody. Pilot jest na tym terenie ważniejszy od kierowcy. To on decyduje, którędy jechać, którą wydmę pokonać, jaki obrać kierunek. Pustynia w promieniach popołudniowego słońca prezentuje się po prostu pięknie. Nie mogę oderwać oczu od jej architektury. Wydmy tworzą kopce czystego, połyskującego złotem piasku. Samochód wspina się na nie, przeskakuje wierzchołek, a następnie spada w dół kilka metrów, wgryzając się kołami w miękkie podłoże. Po paru chwilach atakuje następny kopiec. Trzydzieści pięć kilometrów dzielące Timbuktu od wioski Agouni, pokonujemy bardzo powoli. Mijają godziny wypełnione wyciem silnika, podskokami w kabinie, gorączkowym łapaniem równowagi. Tracimy też czas na postoje. Jeśli już zatrzymujemy się, to po to, żeby Ahmed mógł dokładnie zbadać teren. Czekamy wtedy z kierowcą, co powie. Nie ma tu tablic ani drogowskazów. Wybrzuszone dywany piasku zdobią tylko drobne kępki zieleni. Ahmed sprawdza kierunek wiatru i grubość ziaren piasku, czasem rozmawia z kimś, kto niespodziewanie pojawił się obok nas. Zdarza się, że za radą napotkanego wycofujemy się, zmieniamy kierunek.”
„(…) Rozmowa między przewodnikiem a gospodarzami toczy się wartko. Nie ulega wątpliwości, że należą do tej samej rodziny. Zgromadzeni często spoglądają na mnie. Czuję, że ciekawi ich moje ubranie i zawartość plecaka. Chcą wiedzieć, czy zostanę na noc. Mówią coś do mnie. Gdybym nawet rozumiał ich słowa, byłoby mi trudno prowadzić dialog. Cóż to za dziwne uczucie nie widzieć ust człowieka, z którym się rozmawia… Już kiedyś go doświadczyłem, w Jemenie. Nauczyciel angielskiego, poznany przypadkowo na ulicy, poprosił, żebym poprowadził część zajęć na uniwersytecie. Byłem zaskoczony, że wszystko dzieje się tak szybko. W ciągu kilku chwil przeszedłem przez główną bramę uczelni i stanąłem niespodziewanie przed grupą kilkunastu młodych kobiet. Rozmawiały ze mną zza zasłon zakrywających ich twarze. Słyszałem głosy, ale nie wiedziałem, w czyich ustach powstają. Było w tym coś tajemniczego i przewrotnego zarazem. Wtedy dopiero zdałem sobie sprawę, jak ważna jest możliwość patrzenia na usta kogoś, z kim się rozmawia. Jak ważna i naturalna jest to potrzeba. Wioska tuareska przypomina mi o tamtych emocjach. Również tutaj widzę jedynie oczy moich rozmówców i słyszę wypowiadane słowa.
– Nie dziw się – mówi Ahmed. – Tuaregowie w sytuacjach oficjalnych nigdy nie zdejmują tagelmustu. Nawet kiedy witają przybysza, wypowiadają słowa powitania zza zwojów bawełny. Wyjątkiem jest posiłek. Wtedy odsłaniają na chwilę usta, by czegoś skosztować, a kiedy pokarm znajdzie się w jamie ustnej, ponownie je zakrywają. Tuareg nie pokazuje swojej twarzy nikomu, kto jest obcy i kto stoi wyżej w hierarchii społecznej. To oznaka szacunku. Zasłonę wolno mu zdjąć jedynie w domu, w obecności najbliższych.”
„(…)
– A ile lat mają nowożeńcy?
– Kobieta ma szesnaście, a mężczyzna kilka lat więcej. Są bardzo młodzi, ale zdarzają się jeszcze młodsze pary. Pamiętaj, że w tradycji Tuaregów kobieta, która zaczyna miesiączkować, jest uznawana za gotową do małżeństwa. Dziwnym trafem jakoś wszyscy się o tym dowiadują. Do takiej kobiety zaczynają przychodzić mężczyźni starający się o jej rękę. Stanie się kobietą czy mężczyzną w społeczeństwie Tuaregów bardzo nobilituje.
– A jak chłopiec staje się mężczyzną? – pytam. – Wiem, jak to się dzieje u Dogonów, a u was?
– U nas trzeba tylko wyruszyć z karawaną. Najlepiej, żeby chłopiec dotarł z nią aż do Taoudenni i stamtąd powrócił. To naprawdę duże wyzwanie: trzeba wędrować po dziesięć, dwanaście godzin, podołać trudom marszu, załadunku i rozładunku towarów, wytrzymać skwar. Dopiero po powrocie z takiej wyprawy chłopiec może uważać się za mężczyznę. Znaczenie ma tu raczej siła i wytrzymałość, a nie konkretny wiek.”
Fragmenty książki Mirosława Kowalskiego „Szkatułka pełna Sahelu. Subsaharyjska ballada”