Sylaba “ja” oznacza miejsce. Zastanawiam się, czy nie trafniej by było nazwę Jamał tłumaczyć jako miejsce-koniec. Swoją drogą ciekawe, czy pierwszy Nieniec, który dotarł na czubek Jamału, był zawiedziony, że skończyła się Ziemia? I co go tam przygnało – ciekawość? – zastanawia się Magda Skopek, która dotarła na ten „koniec” i zamieszkała z koczowniczą ludnością trudniącą się hodowlą reniferów i rybołówstwem.
“Nina dorzuciła do nieśmiałego płomienia garść cienkich gałązek, które obrywała z maleńkich krzaków, jakie wcześniej widziałam w tundrze. Potem wstała i powiesiła na haku nad ogniem ciężki, czarny żelazny czajnik pokryty grubą skorupą sadzy. Od świeżych, zupełnie mokrych gałęzi obsypanych zielonymi listkami wnętrze czumu wypełniło się pełzającym dymem.
Utworzył się falujący sufit wiszący w powietrzu odrobinę wyżej niż głowa siedzącego na ziemi człowieka. Im bardziej obniżał się sufit, tym bardziej z pozycji siedzącej przechodziliśmy do poziomu. Ciężki dym gęstniał i nieruchomiał aż do podmuchu wiatru, który wyciskał go przez górny otwór i odkryte drzwi. Pokrycie czumu opierające się na konstrukcji z długich, drewnianych tyczek u dołu miało kolor bawarki. Ku górze kolor płynnie przechodził od ciemnego brązu do smolistej czerni.
– Rybę będziesz? – zapytała Nina, dolewając do czajnika wody.
– Jeżeli wy będziecie jeść, to chętnie. – Przypomniało mi się niezjedzone śniadanie, ale nie chciałam robić problemu.
– Ja się pytam, czy ty chcesz. – Po jej tonie poznałam, że nie ma sensu tłumaczyć dobrego zamysłu mojej odpowiedzi. Nie chciałam przecież robić kłopotu. Ale, z drugiej strony, czy cokolwiek mogło być w tym momencie większym kłopotem? Ostatecznie właśnie wprosiłam się na niezapowiedzianą dwumiesięczną wizytę do cudzego domu.
– Będę – odpowiedziałam bez wahania i bez dalszego komentarza tonem pasującym do zdawkowego pytania.
W środku zrobiło się bardziej tłoczno, a przed legowiskami ze skór znajdującymi się po dwóch przeciwległych stronach czumu postawiono dwa niskie, nie sięgające kolan drewniane stoliki. Do ręki dostałam wielki nóż, a przede mną, wprost na stole, Nina położyła wyjęty z garnka jasnoróżowy, duży kawałek surowej ryby. Przyciskając rybę dwoma palcami do odrapanego blatu, usiłowałam ukroić kawałek mięsa po stronie bez skory, ale nóż był tępy, a ryba śliska.
“Nie tak, nie tak! Patrz, pokażę ci!” – Nina najpierw włożyła swój kawałek ryby w sol na leżącym przed nami kawałku kartonu. Potem chwyciła rybę zębami, drugi koniec przytrzymując lewą ręką. Prawą przyłożyła od spodu nóż i ucięła kęs wielkości idealnej do zjedzenia. Niby każdy zajęty był swoim jedzeniem, ale doskonale wiedziałam, że mnie obserwują. Nikt nawet nie starał się ukryć pełnych przekąsu uśmieszków. I dobrze, jeżeli nie będzie ze mnie pożytku, to przynajmniej mogę być drobną rozrywką. Wyobraziłam sobie, jak cała sytuacja musi wyglądać z zewnątrz, i też się musiałam powstrzymać, żeby nie parsknąć niekontrolowanym śmiechem. Całe szczęście, że na początek nie zaproponowano mi surowego renifera ani krwi do popicia, jak straszyła mnie Konstantinowna. Nie, żebym się tego bała. Przeciwnie, byłam ciekawa, ale ten lekko solony filet był całkiem dobrym pomysłem na stopniowanie wrażeń. “No nie, przecież utnę sobie nos!” – zaprotestowałam, wywołując salwę śmiechu. Na szczęście sztuka jedzenia ryby okazała się wcale nie taka trudna i po niedługiej chwili radziłam sobie całkiem nieźle. Na tyle nieźle, że już nikt się na mnie nie gapił, a wszyscy zajęli się swoim jedzeniem i siorbaniem herbaty dla ostudzenia przelewanej z porcelanowych filiżanek na spodki. Niezjedzoną rybę Nina wrzuciła do sporego emaliowanego garnka z pokrywką przywiązaną rzemieniem do uszu tak, żeby psy nie poczęstowały się zawartością.”