Samolot podchodzi do lądowania, z lotu ptaka widać mnóstwo kontenerowców czekających na wpłynięcie do jednego z największych portów na świecie. Na Chiangi Airport wita nas zasadniczy i surowy wyraz twarzy oficerów emigracyjnych oraz… cukierki.
Azja, którą znamy pozostała gdzieś daleko. Wielki świat zaczyna się już na lotnisku.
Singapur – miasto-państwo położone 137 km na północ od równika, o powierzchni ok. 641 km2, graniczące z Malezją i z Indonezją. Uchodzi za najdroższą metropolię na kuli ziemskiej, o czym wkrótce dotkliwie przekonujemy się na własnej skórze.
Zanurzony w lekkim powietrzu, ciepły, zabudowany kuriozalnymi bryłami drapaczy chmur, spowity w krzyczących barwami neonach.
Rozległe promenady, szerokie trotuary i lśniące czystością chodniki. Czy to rzeczywiście Azja? Tak, ale jakże wysublimowana, kulturalna, cywilizowana. Chłoniemy łapczywie nasz pierwszy dzień w nieznanym jeszcze, błyszczącym od świateł mieście-państwie.
Chociaż na próżno szukać tu lwów, symbolem miasta, które w zawrotnym tempie stało się ważnym ośrodkiem handlowym, jest Merlion – lew z rybim ogonem. Według malajskiej legendy książę Sumatry napotkał pewnego dnia takowe zwierzę na swej drodze i w miejscu spotkania postanowił założyć Singapurę. W sanskrycie “singa” to lew a “pura” – miasto.
Obszar wyspy na długo uzależnili od siebie Portugalczycy, Holendrzy i Brytyjczycy, okupowali ją też Japończycy, aż nadszedł rok 1965 – czas uzyskania niepodległości.
Z biegiem czasu stary Singapur zniknął w gąszczu nowych budowli, elewacji, w przeszklonych powierzchniach i granitach.
Ekomiasto
Singapur może poszczycić się estetycznymi ogrodami, kontrastującymi z wielokondygnacyjnymi budynkami. Ogród chiński został urządzony w stylu songowskim i do złudzenia przypomina przestrzeń zieleni z Pałacu Słońca w Pekinie. Zaraz przy wejściu przybyszy wita Konfucjusz i wspaniała wysoka pagoda, z której roztacza się czarowny widok na okolicę. Wiele tutaj zacisznych zakątków ukrytych wśród roślinności, pawilonów, mniejszych pagód i mostków. Swoistą atrakcją jest farma żółwi, która ratuje zagrożone gatunki tych pociesznych gadów .
Yun Xiu Yuan to ogród w stylu japońskim. W nastrój spokoju i zadumy wprawiają niewielkie wzniesienia, pagórki, ekspresyjne widoki. Do japońskiego ogrodu drzewa, rośliny, kamienie, latarnie sprowadzono specjalnie z Japonii. Cały zaprojektowano w stylu Muromachi. Można tu przejść przez bramę torii, idealnie odprężyć się podziwiając fantazyjne kokedama – kule z mchu oraz bonzai, a także spotkać na swojej drodze dostojnego warana.
Ostoją natury jest również reprezentacyjny ogród botaniczny o typowej roślinności tropikalnej, zajmujący pokaźny obszar 52 hektarów. Można tutaj nacieszyć oko widokiem ogrodów różanych i barwnymi orchideami, nasycić ucho śpiewem tropikalnych ptaków, pozwolić się uwieść zapachem kwiatów.
Tygiel wrażeń
Nie jesteśmy w stanie obojętnie mijać napotykanych po drodze �wiątyń. Z niesłabnącą ciekawością zaglądamy do ich wnętrz. Zachęcają nas zapraszające gesty, pytania skąd jesteśmy, chęć oprowadzenia, skierowania naszej uwagi na kulturowe ciekawostki.
Chińczycy oddają hołd swoim przodkom, składając ofiary zwykle w postaci pokarmów, modlą się, palą kadzidła i świece. Te rodzinne uroczystości kultywowane są bezpośrednio przy grobach, w specjalnych świątyniach cmentarnych, a także w przydomowych kapliczkach. W niczym nie ustępują im jednak świątynie buddyjskie, z których najokazalszą jest Buddha Tooth Relic Temple w sercu Chińskiej Dzielnicy.
W świątyni hinduskiej podobnie: Żarliwe modlitwy, pełne skupienie, dziesiątki barwnych malowideł, spoglądające na nas z sufitu krowy, słonie, bohaterowie opowieści. Trudno zorientować się w galimatiasie bogów, postaci, obrzędów, modlitw, ale mimo wszystko warto zagłębić się w tym świecie, ukrywając się jednocześnie przed promieniami palącego słońca.
Sentosa
Kogo znuży ultranowoczesne miasto, może wybrać się na Wyspę Sentosa stworzoną przez singapurski rząd z myślą o przepracowanych mieszkańcach, złaknionych odrobiny kontaktu z naturą. Najlepiej w niezwykle komfortowy sposób – kolejką linową, z wagoników której można podziwiać panoramę miasta i imponujący port. Na miejscu można zagłębić się w dżunglę (większą część wyspy porastają lasy deszczowe), odpocząć przy wodospadach, pobujać się na mostach wiszących, spróbować swoich sił w sportach wodnych albo po prostu poleniuchować w cieniu palmy na złocistej plaży.
Nie musieliśmy się obawiać, że ktoś odezwie się nieżyczliwie, spojrzy z dezaprobatą, zareaguje z niechęcią. Wśród singapurskich drapaczy obowiązują relacje kultury.
Opuszczamy jeden z najmniejszych, ale najprężniej rozwijających się krajów świata, budynki oplecione neonami, lasery, lokale w chmurach, galerie handlowe z płynącą pośrodku rzeką, windy, fontanny, obrotowe restauracje.
Szukamy na tablicy numeru naszego lotu, godzina odlotu na szczęście bez zmian, czas wchodzić na pokład. Ogarnia nas smutek i zniechęcenie, gdyż czas upływa nieodwracalnie. Za kilkanaście godzin będziemy przecież w diametralnie innym świecie…