Stanąć na szczycie niebosiężnej góry z widokiem na fiord i złapać potężny haust powietrza, to przeżycie niezapomniane. Tu liczy się tylko natura. W oddali widać kilka maleńkich domów. Nawet statki kołyszące się na fiordzie, choć w rzeczywistości tak potężne, zdają się dziecięcymi zabawkami. Świat, ze swoimi nigdy niemilknącymi telefonami, pozostał daleko za nami. Można odetchnąć. Głęboko.
Norwegię zwiedzamy od najlepszej strony, czyli od morza. W Europie tylko Grecja ma więcej wysp od Norwegii. Wiele z tych 240 tysięcy norweskich mini lądów jest zamieszkanych wyłącznie przez morskie ptaki, foki albo… łosie (mało kto wie, że te ostatnie są dobrymi pływakami i chętnie zasiedlają nieposiadające innych mieszkańców zakątki).
Wyspa to po norwesku „øya”. Wielorybia, gęsia, północna, biała, królewska, szwedzka, tuńczykowa, szyszkowa, chabrowa – mijamy ich tyle, że nie sposób spamiętać nazw. Wszędzie widać białe plamy przyczep campingowych. Miejscowi uwielbiają podróżować w domkach na kółkach. Gdzieniegdzie rozrzucone są urocze rybackie wioski. Wreszcie wpływamy do położonego w południowo-zachodniej części regionu Møre og Romsdal fiordu Geiranger.
Na krańcu fiordu Geiranger leży wioska o tej samej nazwie. To właśnie tu można zjeść pysznego, dopiero co wyłowionego z wody łososia. Nikt tu się śpieszy, nie ma tłoku ani hałasu. Uwagę przykuwają malutki hotel z białego drewna oraz malownicze domki w kolorze bieli i czerwieni. Czerwień, Norwegowie kochają czerwień. Niegdyś jej jaskrawe plamy pomagały w mgliste dni rybakom nawigować do domów.
Ośnieżone szczyty górskie i bujna przyroda zachwycają na każdym kroku. W tle majestatyczne wodospady Brudesløret (Ślubny Welon) i De syv søstrene (Siedem Sióstr).
W Geiranger i okolicach pogoda bywa kapryśna i gwałtowna. W towarzystwie słońca, deszczu i tęczy udajemy się do Skjolden. Wioska zaskakuje kontrastami. Z jednej strony widać ośnieżone szczyty i szusujących narciarzy, zaś z drugiej turystów cieszących się pełnią lata. Najciekawszą miejscową atrakcją jest Lodowy Tunel o długości 70 metrów. Wejście do mrocznej, pełnej zagadek krainy, w której panuje minusowa temperatura, to nie lada przeżycie. Nad tunelem znajduje się piętnastometrowa pokrywa lodowa. Najstarsze pokłady lodowe w tym wnętrzu mają aż 6000 lat! Utknęły w nich okruchy historii: fragmenty strzał, ubrań i wyposażenia polujących tam niegdyś na renifery myśliwych.
Kolejny etap skandynawskiej przygody to Oslo, latem sprawiające wrażenie wyludnionego miasta. Zamieszkała przez ponad 600 tysięcy ludzi stolica Norwegii w ciepłe miesiące zmienia oblicze, bowiem kto może, wyjeżdża do domku letniskowego, czyli „na hyttę”.
Pięknie usytuowane nad fiordem miasto zachwyca przytulnymi uliczkami i zielonymi skwerami z mnóstwem rzeźb. Imponujące wrażenie robią park rzeźb Vigelanda z 212 dziełami tego artysty oraz gmach Opery.
Zupełnie inny charakter ma położone na południowo-zachodnim wybrzeżu Norwegii Stavanger.
W Stavanger na Starym Mieście zatrzymał się czas – powiedziała Beata Sadowska. Ta niegdyś mała rybacka wioska nad Morzem Północnym, dziś stała się jednym z najważniejszych miast Norwegii, nie tracąc jednocześnie lokalnego uroku. Zachwycają małe, drewniane domki, malwy i organiczna, przepyszna gorzka czekolada z morską solą, której można tu spróbować. Pycha!
Stavanger to urokliwe, pnące się do góry kamieniste uliczki, rzędy białych, drewnianych domków i mnóstwo kwiatów. To gąszcz małych sklepików z rękodziełem, jeziorka i parki tworzące nastrojowy klimat.
– Fiordy mnie zachwyciły i zaczarowały – skwitowała Beata Sadowska żegnając się z Norwegią. – Zjawiskowa natura, niezadeptana przez człowieka. Zieleń, która otula i uzależnia. Przestrzeń, gdzie można medytować bez końca. Monumentalizm, który z jednej strony onieśmiela, z drugiej zachęca, żeby wrócić. Tak więc… do zobaczenia!