Dwie twarze Serbii

Szkocka whisky, czyli "woda życia"
Na końcu Ziemi
marker
Serbia
mix
Zwiedzanie
Tekst i zdjęcia:
Mateusz Kaczyński
Piękny kraj z trudną historią. Serbia, mimo upływu czasu, wielu z nas wciąż kojarzy się tylko z urywkami wiadomości telewizyjnych z czasów wojny bałkańskiej. Z tego wszystkiego powstaje stereotyp nieciekawego, wręcz wrogiego kraju, który trzeba omijać szerokim łukiem.

Uśmiechnięci i poważni

Zwiedzając Serbię, zobaczysz jej dwie twarze. Powitają Cię uśmiechnięci, otwarci i niezwykle pomocni ludzie, piękne krajobrazy i miejsca. Spotkasz katolików, muzułmanów i prawosławnych będących przyjaciółmi. Jednocześnie zobaczysz pomnik poświęcony dzieciom zamordowanym przez NATO, celnika wrogo patrzącego na amerykańskiego współpasażera i szare imperialne budynki państwowe.

Mimo kilkunastu wypraw po Bałkanach do Serbii trafiłem pierwszy raz w tamtym roku. Wcześniej, pamiętając o nienawiści, jaką widziałem po wojnie i o tym co słyszałem, omijałem ten kraj. Pierwsza, zaledwie kilkugodzinna, wizyta w Belgradzie tylko potwierdziła to, co do tej pory sądziłem. Chyba zobaczyłem to, co chciałem zobaczyć. Po wyjściu z podniszczonego dworca natknąłem się na  biurowiec (prawdopodobnie partii) rozerwany bombą lotniczą (nawet zwiedzając Mostar czy Sarajewo, zniszczone przecież  jak kiedyś Warszawa, nie znalazłem tak dobitnego pomnika konfliktu). Potem było tylko gorzej. Skwaszeni ludzie, ponure monumentalne budowle, pomnik zamordowanych przez NATO i dziesiątki policjantów.

Serbia się odbudowuje

Lecz  następnego lata  – dwie ulice dalej  – odkryłem  piękną starówkę, dziesiątki inwestycji i uśmiechniętych, bawiących się ludzi. A wystarczyło wyjechać ze stolicy, by zobaczyć krajobrazy  na długo zostające w pamięci  – krótko mówiąc Bałkany, które ciągną mnie do siebie od tylu lat.

Trudno jest rozmawiać o jakimkolwiek kraju na Bałkanach bez wspominania o wojnie. Choć dla nas może to wydawać się niepojęte, każdy 20-letni Serb pamięta przynajmniej 2 wojny. Widział, jak natowskie bomby spadają na jego kraj, na jego oczach waliła się Jugosławia, a cały świat próbował zapomnieć o istnieniu tego kraju. Rozmawiając z Serbami, często widzisz na ich twarzach smutek lub rozgoryczenie. W  czasie tamtej wojny, wszyscy się ubrudzili. A winna spadła tylko na nich.  Zwiedzając, natkniesz się na resztki nacjonalizmu, ale zobaczysz też tę drugą bałkańską i europejską twarz Serbii.

Trąbki w serbskich górach

Raz w roku ciszę serbskich gór zakłóca dźwięk setek trąbek, nie milknące toasty i krzyki tysięcy bawiących się do upadłego ludzi. Guca, prawdopodobnie najciekawszy, a na pewno najbardziej „swojski” festiwal muzyczny na starym kontynencie już od ponad pięćdziesięciu lat przyciąga  tłumy miłośników muzyki bałkańskiej.

Na co dzień cicha, zamieszkana przez zaledwie 2 tysiące „dusz” Guca na początku sierpnia zamienia się w muzyczną stolice Bałkan. Położone w dolinie miasteczko pierwszy raz  w 1961 roku zorganizowało Zgromadzenie Trębaczy w Dragačevie, bo tak brzmi nazwa oficjalna. W ciągu kilkudziesięciu lat istnienia, z małej imprezy zgromadzenie przekształciło się w największy na świecie festiwal zespołów dętych na świecie.

Jak się okazuje miłośników takie muzyki jest na świecie całkiem sporo. Guce odwiedza zwykle grubo ponad pół milion gości, którzy dosłownie zalewają otoczone górami małe miasteczko. Mimo że festiwal poza Bałkanami nie jest dobrze znany, a organizatorzy nie zaprzątaną sobie głowy marketingiem (strona festiwalu dobrze pamięta lata 90.), coraz większą grupę stanowią turyści z Zachodu.  W tym Polacy, których jest naprawdę sporo. Ciężko nie spotkać przynajmniej kilku w czasie spaceru po mieście.

Zabawa do świtu 

Sercem festiwalu są muzycy. Eliminacje trwające przez cały rok w Serbii wyłaniają kilkadziesiąt najlepszych zespołów. Wielu z nich gra  i słucha  z „serca” bez lat treningu w szkole muzycznej. Muzyka nie kończy się na scenie. Po całym mieście wędruje  kilkadziesiąt zespołów, a wokół nich tańczy  i pije tłum słuchaczy. Muzycy chodzą też po restauracjach, otaczając stoliki jedzących gości. Jedynym sposobem ucieszenia niesfornych grajków jest zatkanie instrumentów pieniędzmi. Im dłużej nie płacisz, tym bliżej twojego ucha i głośniej gra orkiestra. Gdy gulasz, który właśnie jesz, zaczyna wibrować w takt muzyki to znak, że zaraz ogłuchniesz.

Guce trudno porównać  do innych europejskich festiwali takich, jak Opener, Glastonbury czy nawet Woodstock. Mimo braku stad ochroniarzy i nikłej obecności policji na festiwalu nie widziałem ani jednej przepychanki czy bójki.  Nie zobaczysz  loga Coli, schludnych stoisk z zapiekankami czy rozcieńczonym piwem. Zamiast tego będą ruszty dosłownie uginające się od dziesiątków lokalnych specjałów. Bez problemu kupisz całe upieczone jagnie czy świniaka oraz domowej roboty rakiję i śliwowicę.  Guce kręci się wokół bałkańskiej definicji zabawy. Do świtu, do ostatniej butelki, do ostatniego człowieka.

POWRÓT DO LISTY INSPIRACJI

POPULARNE PODRÓŻE